Bohaterka to krucha starsza pani, w delikatnej chustce na
starannie upiętych z tyłu głowy włosach. Najczęściej ukazana jest w
oszałamiającym bogactwem roślin ogrodzie, w towarzystwie zwierząt. Nie
trzeba być znawcą sztuki, by zorientować się, że to epoka wiktoriańska.
Wskazują na to narzędzia ogrodnicze, jakimi posługuje się staruszka i
kroje jej ubrań. Jeżeli zaś gospodynię widzimy we wnętrzu domu, urzeka
nas w nim misterna porcelana, naftowe lampy i łagodna uroda sprzętów
dawnego umeblowania. Wszystkie zdjęcia tchną spokojem i poczuciem
harmonii. To były piękne czasy! – chce się westchnąć z żalu za tym, co
minęło wraz z XIX wiekiem.
A teraz uwaga: zdjęcia wykonano u schyłku XX i na początku XXI wieku.
I nie są one kadrami z kostiumowego filmu. To jak najbardziej prawdziwa
dokumentacja życia codziennego konkretnej osoby, nie modelki pozującej
do ilustrowanego czasopisma. Starszą panią jest Tasha Tudor, amerykańska
autorka i ilustratorka książeczek dla dzieci. Magiczka i
rewolucjonistka. Nie spodobały się realia XX wieku, zatem je po prostu
zbojkotowała i zamieszkała w wieku XIX.
Nie sądzę, że postęp jest piękny, więc jestem bardzo zacofana – miała powiedzieć Tasha. To określenie zwykle nie należy do pochlebnych. Tasha Tudor uczyniła z niego sztukę.
Tasha, matka czworga dzieci, od jednego z synów otrzymała w 1972 dom
wraz z ogrodem w miejscowości Marlboro, w stanie Vermont. I już mając
własny kawałek świata, zarządziła w nim cofnięcie się o prawie 150 lat
wstecz. Konsekwentnie – realia XIX-wieczne przeniosła nie tylko do
scenerii, ale i w swój codzienny tryb życia. Miała wtedy 57 lat.
Jak zatem wyglądało życie Tashy? Odziana tak, jak kochała, w długie
powłóczyste spódnice, chusty i szale, wraz z wschodem słońca
rozpoczynała pracowity dzień. Wędrowała do studni po wodę, krzątała się
wokół swych zwierząt i ogrodu, dbała o bogate zasoby spiżarni,
podejmowała często przyjaciół, dzieci i wnuki, a przed pójściem spać,
wraz z zachodem słońca siadała przy kominku z filiżanką herbaty. Nie
miała w domu zegarów.
Cały rok odmierzał jej zegar natury, od której była ściśle
uzależniona. Utrzymywała się bowiem z zasobów swego ogrodu i z hodowli
kilku zwierząt. Lubiła też łowić ryby w pobliskiej rzece. Zbierała na
łąkach zioła, które potem suszyła i używała zarówno w kuchni, jak w i
samoleczeniu.
Kochała każdą porę roku i na żadną nie narzekała – po prostu
poddawała się rytmowi natury i wsłuchiwała w życie swego ogrodu, który
podpowiadał jej, czym o danej porze należy się zająć. Ogród ten zresztą,
choć stał się jej największym chyba dziełem sztuki, nigdy tak naprawdę
nie został przez nią zaprojektowany. Sadziła w nim po prostu to, co
uważała za piękne i to, czego potrzebowała, by żyć. Oprócz ogrodu
żywiły ją pszczoły, bo miała kilka uli i kozy, z których mleka wyrabiała
masło i sery. Od kóz zresztą uzależniała bogactwo swego ogrodu, bo nie
uznawała w nim żadnych nawozów sztucznych, musiał starczyć ten
dostarczany przez zwierzęta. W ogrodzie najadało się zaś i hodowane
przez Tashę stado kur.
Jesienią i zimą nastawał czas wykorzystywania pozyskiwanych przez
cały rok darów natury – spiżarnia Tashy była zawsze obficie zaopatrzona,
z czego cieszyli się licznie odwiedzający dom goście, Mogli tu zjeść
nie lada smakołyki, wszystkie przyrządzane przez panią domu. Nie
pojawiało się tu współczesne jedzenie.
W ogrzanym przynoszonym przez Tashę z lasu drewnem wnętrzu, cudowne
dni świąteczne spędzały jej dzieci, wnuki oraz przyjaciele. Szczególną
atmosferę podkreślały palące się wtedy świece z wosku pszczelego i
choinka ozdobiona pieczonymi przez panią domu piernikami. Ku radości
dzieci, rogi obfitości wypełnione były obficie domowymi pralinkami,
karmelkami śmietankowymi, krówkami i toffi. Gospodyni obdarowywała też
wszystkich własnoręcznie tworzonymi prezentami.
Uwielbiam zimę. To wspaniała pora roku. Nie muszę nigdzie iść, bo
pracuję w domu. Jeśli zasypie mnie śnieg, moje zapasy pozwolą mi
przeżyć przez kilka miesięcy – mawiała Tasha. Ale gdy nadchodziła wiosna, znów z radością ruszała do prac poza domem.
Miała oswojoną papugę, którą „serwowała” na tacy nowo przybywającym
do domu gościom. Na dany przez jej panią znak, papuga ożywała, a
skonsternowani wcześniej niecodziennym daniem goście, mogli teraz
pośmiać się wraz z gospodynią.
Tasha Tudor w swej bajecznej, wyrwanej czasowi posiadłości, przeżyła 36 szczęśliwych lat.
Dawno, dawno temu, było piękne miejsce, a w nim mieszkała niezwykła
kobieta… Dawno temu? No, niezupełnie – Tasha umarła zaledwie 7 lat temu.
Dlatego mogła wystąpić osobiście w tym filmie:
Dzieci Tashy odziedziczyły po swej matce dorobek o wartości ponad 2
mln euro – w tym jej posiadłość wraz z ogromną kolekcją strojów z epoki
wiktoriańskiej. Kontynuują jej dzieło i dlatego kawałek codzienności tej
niezwykłej kobiety, każdy z nas może poczuć osobiście. Jeżeli macie na
taką podróż w czasie ochotę, zajrzyjcie koniecznie tu: KLIK! i tu: KLIK!
Warto odbyć tak szczególną wizytę w krainie czyjegoś spełnionego
marzenia. Niestety, ani cieszące się ogromnym powodzeniem dzieła Tashy,
ani żadna książka jej poświęcona, nie doczekały się jeszcze polskiego
wydania – to znacząca luka.
Dlatego tym bardziej się cieszę, że dzięki stronie Kultura-i-obyczaje-w-XIX-wieku mogłam odkryć tę niezwykłą osobę. Dziękuję.
http://ulicaekologiczna.pl/umysl-i-cialo/jak-tasha-tudor-cofnela-czas/
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń