Jaka jest różnica między stwierdzeniem CHCĘ a PRAGNĘ?
Wbrew pozorom spora, choć mało kto się nad tym zastanawia i naprawdę niewielu ludzi widzi sens w tym rozróżnieniu. A jednak okazuje się, że to istotne, jeśli oczywiście jesteśmy zainteresowani tworzeniem swojego życia wg najlepszych scenariuszy i spełnianiem marzeń.Jedna z 4 zasad zachowania równowagi zamiaru wg Zelanda Vadima głosi, by „Chcieć – nie pragnąc”.
Jeśli nie zagłębiałeś się jeszcze w Transerfing rzeczywistości, to stwierdzenie niewiele mówi. Trudno w pierwszej chwili wychwycić jakąkolwiek różnicę. Chcenie, pragnienie, ja chcę, ja pragnę. Zwykle częściej używamy tego pierwszego ze stwierdzenie. Mówimy: chcę to, chcę tamto, nie chcę tego, nie chcę tamtego.
Słowo „pragnę” jest dużo rzadziej używane, ale do rzadkości należy, byśmy robili to świadomie, nie znając prawdziwej różnicy między tymi dwoma zwrotami.
Pragnienie wynika z poczucia braku. Już samo znaczenie tego słowa w odniesieniu do wody wskazuje na ten brak: pragnę – to znaczy brakuje mi wody, potrzebuję jej, bo jeśli jej nie dostanę to… w ostateczności umrę.
Gdy mówimy: chcę się napić, chcę pójść do kina, chcę się z tobą umówić, chcę być bogaty, chcę być wysportowany, chcę wyjechać, chcę podróżować itd. Waga tego stwierdzenia jest dużo mniejsza i nie łączy się z potrzebą, bez której nasze życie będzie niekompletne, albo w ogóle się rozsypie.
Pragnienie łączy się z potrzebą, a potrzeba wynika z braku. Potrzebuję tego, bo nie mam. Jeśli taka, czy inna potrzeba nie zostanie zaspokojona, nie będę w pełni szczęśliwy.
Pragnę – znaczy tęsknię za tym, czego nie mam, za osobą, rzeczą, miejsce, statusem społecznym czy materialnym.
By dostrzec tę różnicę, trzeba się na chwilę zatrzymać i zastanowić na tymi dwoma zwrotami w kontekście swojego życia: do czego pasuje słowo „chcę”, a do czego słowo „pragnę”. Wtedy z każdą nową chwilą wszystko zacznie stawać się jaśniejsze.
Gdy nasze cele czynimy zbyt ważnymi, świat zaczyna reagować w celu zrównoważenie sił – napotykamy na przeciwności, spore utrudnienia, mało co idzie gładko i naturalnie wypływa jedno z drugiego. Trzeba się sporo napracować, by zdobyć to, na czym BARDZO nam zależy i od uzyskania czego uzależniamy wiele, gdy chodzi o nasze życie, szczęście, satysfakcję.
Im większe napięcie w drodze do celu podczas zdobywanie tego, czego pragniemy, tym mniejsza radość z samej drogi. Nie chodzi o to, że zmniejszając to napięcie i poczucie ważności, uwalniamy się od wysiłku i pracy. Po prostu inaczej odczuwamy cały proces, praca sama w sobie nas nie męczy. Mimo często zmęczenia fizycznego, emocjonalnie i psychicznie jesteśmy uskrzydleni i wolni od zmęczenia na tej płaszczyźnie.
Chcę tego, ale świat się nie zawali, jeśli tego nie zdobędę, nie osiągnę, nie posiądę. Wychodzę z założenia, że dając z siebie 100% podczas zmierzania do celu, nie mam się czego obawiać, bo jeśli to mój cel, to go osiągnę. Jeśli jednak mi się nie uda, to widać tak miało być i zakładam, że jest to dużo lepsze od tego, wcześniej wydawało mi się takim być.
Całość wynika z czegoś głębszego: z zaufania do życia, do świata, do Boga, do Istnienia.
Gdy uwolnimy nasze cele – będą jak ptaki. Mogą wzbić się wysoko i dolecieć tam, gdzie znajdą spełnienie. Trzymane w klatce naszej ważności i lęku przed stratą – skazane są na wegetację.
Gdy potrzeba przestaje być potrzebą – zostaje zaspokojona.
Często, gdy odpuszczamy sobie walkę i usilne starania, wszystko zaczyna układać się z korzyścią dla nas. Czemu tak się dzieje? Bo życie pisze najlepsze scenariusze, pod warunkiem, że mu na to pozwolimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz