niedziela, 1 października 2017

Wyzdrowiałam, bo rozchorował się mój kot – prawdziwa historia.

O tym jak kot stał się impulsem powrotu do zdrowia.
Zadzwonił telefon. Usłyszałem słowo: „dziękuję”!
Po chwili dzwoniąca kobieta się przedstawiła i opowiedziała mi swoją historię.
Kilkanaście miesięcy temu byłam schorowaną osobą. Na tyle mocno, że nie miałam siły pracować, bawić się, uprawiać sportu. A kiedyś byłam sportsmenką – taką szkolną sportsmenką – biegałam, grałam w koszykówkę. Później, po studiach, przyszła proza życia: praca, dom, realizowanie celów i takie tam wyścigi, to za tym, to za tamtym.
Czułam się na tyle źle, że zapomniałam już o tych ambitniejszych planach i marzeniach. Wszystko stawało się powoli jeszcze intensywniejszym wyścigiem, bo w pracy i w domu walczyłam przy każdej czynności, nawet przy czytaniu książek, czy siedzeniu przy komputerze, ze złym samopoczuciem, bólem. Wiedziałam, że źle się odżywiam, że męczy mnie stres, że mam za mało ruchu, lecz gdy w tych dziedzinach coś zmieniałam, niewiele to pomagało.
Moje zdrowie, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok, się pogarszało. I właśnie kilkanaście miesięcy temu, zaczęło się pogarszać jeszcze szybciej, dosłownie z dnia na dzień. Poszłam kolejny raz do lekarza. Zrobili mi badania i wydali wyrok.
Odechciało mi się wszystkiego, nawet leczenia, nawet walki z chorobą. Zresztą walczyłam z chorobami już wiele lat, brałam mnóstwo leków i to mi nie pomagało. Czułam się coraz gorzej i gorzej, czułam, że leki mnie trują, że uśmierzają mój ból, że tylko powstrzymują moją chorobę, że się nią opiekują.
Wzięłam urlop, zamknęłam się w domu – poddałam się. I tak trwałam w nicnierobieniu, w nieobecności dla świata i dla siebie samej, przez kilka dni.
Trwało to do momentu, aż rozchorował się mój kot.
Wyzdrowiałam, bo rozchorował się mój kot - prawdziwa historia
Też nie chciał jeść, też nie chciał się bawić, też był osowiały, leżał i stękał. Ale w pewnym momencie wstał, wyszedł do ogrodu i zaczął jeść trawę przy oczku wodnym. Później wymiotował, znowu jadł trawę i … wyzdrowiał.
Tak mnie to zadziwiło, że zaczęłam szperać po internecie w poszukiwaniu czegoś na temat samouzdrawiania ludzi i trafiłam na YouTube na filmiki, które zaczęłam oglądać. Mówiły o diecie, o ruchu, o ziołach, o stresie.
To już przerobiłam.
Lecz w jednym z filmików natrafiłam na coś, co mnie rozłożyło na łopatki, powaliło mnie niczym drzewo pod siekierą drwala. Mianowicie usłyszałam tam, że choruję … bo chcę chorować. Na początku pomyślałam, że to wierutne bzdury, bo jak człowiek, normalny człowiek, może chcieć chorować.
Pomyślałam, że tylko człowiek obłąkany, ktoś niespełna rozumu może pragnąć choroby. Lecz gdy się zagłębiłam w tamte słowa, słowa autora filmu, coś mnie ruszyło. I powoli, powoli zaczęłam to rozumieć. W końcu zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę chciałam być chora.
Chciałam być chora, bo choroby były tematem moich rozmów z przyjaciółkami, bo choroby były moimi wymówkami i wreszcie choroby stały się magnesem do przyciągania zainteresowania mną dla moich dzieci, które dorosły i poszły w świat.
Stałam się sierotką, taką biedną, małą, chorą sierotką Marysią, która chciała przyciągnąć ludzi, opiekę, która chciała sobie ulżyć w niedoli, chciała zabić swoją samotność, przyciągając do siebie ludzi. Tym sposobem na moją obecność i znaczenie dla świata, stały się moje choroby.
To było podświadome. Niby świadomie pragnęłam zdrowia, a podświadomie było zupełnie odwrotnie. A ponieważ umysł podświadomy to 90% umysłu, to te pragnienia spełniały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przyciągałam to, czego się bałam.
Teraz widzę, czuję to, co mówił autor filmu, że dostajemy to, czego się boimy, przyciągamy to, czego się lękamy: świadomie boimy się chorób, uciekamy przed nimi, podświadomie ich pragniemy, bo zapewniają nam korzyść.
Później zaczęłam czytać też teksty tego samego autora. Powoli zrozumiałam.
Na początku wydawało mi się, że to rozumiem, ale to było tylko takie moje widzimisię, sztuczka mojego świadomego umysłu. Prawdziwe zrozumienie przyszło później, gdy dotarłam do podświadomego umysłu, gdy zaczęłam medytować. Odkryłam, że do podświadomości mogę dotrzeć tylko w ten sposób.
Zaczęłam obserwować swoje własne myśli i powoli zaczęły ustępować, gubić się, palić ze wstydu, że zostały zdemaskowane, że odkryłam ich pokrętność, ich fałsz. Odkryłam, że myśli mają naturę śmieci, że tak naprawdę tylko tym są – śmieciami. Więc oczyszczałam się z nich. Po prostu im się przyglądałam.
Zdarzył się cud, bo zaczęłam się śmiać. Nawet nie wiem, z jakiego powodu, może dlatego, że bez myśli czułam się lekka, doenergetyzowana. Może dlatego, że to śmiech jest naszą naturą, a nie smutek, że to radość, a nie strach jest naszą prawdą. W każdym bądź razie, śmiałam się w duchu, śmiało się moje ciało.
Ciało zaczęło być wrażliwe. Wreszcie zaczęło mi podpowiadać, co jest dla mnie właściwe, a co nie. Ciało mi podpowiadało, czego pragnie. Zachciało ruchu, więc zaczęłam biegać, zachciało surowej żywności, więc zaczęłam jeść jak dzikie zwierzęta.
Moja głowa oczyściła się ze śmieci i przestałam się bać, przestałam uciekać.
Wiedza przestała mi być potrzebna – moi przewodnicy byli ciągle obecni i gotowi, by mnie prowadzić. Oni byli i są częścią mnie. Wystarczyło wyrzucić z siebie hałas i wszystko zaczęło być słyszalne, widzialne, wszystko się czuło.
To niesamowite! To cudowne! To piękne i radosne, i mądre. I ta cała mądrość jest w nas. Ach …
I zaczęłam podziwiać … kota. Tak, naprawdę, za jego mądrość, za to, że kot nie pragnie chorób i mojego nim zainteresowania. Jest mądry, bo gdy przychodzi choroba, to coś wewnątrz niego – instynkt lub intuicja podpowiada mu, co trzeba zrobić.
Panie Piotrze! Wie Pan, dlaczego do Pana zadzwoniłam? Bo to były Pana filmiki. Znalazłam na blogu numer telefonu i zadzwoniłam, by podziękować.
Wyzdrowiałam, bo rozchorował się mój kot i dlatego, że już nie pragnę choroby.
Naprawdę. Nie brałam leków, a zdrowiałam.
Dzięki Panu zrozumiałam, że wszystkie choroby są tworami naszych umysłów, że kreujemy choroby swoimi myślami. Zrozumiałam to, co Pan mówił w tych filmikach, że zdrowie jest naszą naturą, a choroba naszym wyborem i zrozumiałam to nie poprzez głowę, ale poprzez doświadczenie.
Teraz wiem, dlaczego do mnie ta śmiertelna choroba przyszła.
Przyszła, by mnie zaszokować, przyszła, by powiedzieć w akcie rozpaczy, że nie jest potrzebna.
Tak, przyszła, by mnie przebudzić, potrząsnąć i dać do zrozumienia, że choroba nie jest mi do niczego potrzebna.
To wygląda dziwnie, gdy komuś to mówię, paradoksalnie: cierpimy, by zrozumieć, że cierpienie nie jest nam potrzebne, chorujemy, by zrozumieć, że choroby nie są nam potrzebne.
To głęboko duchowe prawdy i by je zrozumieć trzeba stanąć na krawędzi życia i śmierci, trzeba stanąć w sytuacji bez wyjścia. Tak, tylko w takiej sytuacji można odnaleźć prawdziwą drogę. Teraz to wiem.
I powiem Panu jeszcze jedno, że nikt nie chce mi uwierzyć, ale teraz po tym doświadczeniu, wiem, dlaczego tak jest.
Oj jestem gadułą, ale to dlatego, że tak się cieszę tym czego doświadczyłam i tak bardzo bym chciała tę swoją historię opowiadać innym, lecz mnie nie słuchają. Może Pana wysłuchają, tak jak ja wysłuchałam.
Dziękuję!
Podziękowałem za tę rozmowę. I spisałem jej treść, by w Tobie ta niesamowita historia dokonała takiej przemiany jak w tej kobiecie.
To tyle.
Piotr Kiewra

http://sekrety-zdrowia.org/kot-rozchorowal-sie-wyzdrowialam/

3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawa rozmowa...
    Taka, która daje nadzieję :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda. Jest jak pisze ta kobieta . Nie inaczej

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie to powiedziała: "leki opiekują się chorobą". Cóż, zgadzam się w 100% z całą wypowiedzią, choć uważam, że czasem przyciągamy taką paskudę, że leki są konieczne. Walczyłam z pewnym wirusem 10 lat bez żadnych leków (walczyłam siłą pozytywnego myślenia), ale dopiero farmacja go pokonała. Leki są w naturze, ale cała wypracowana mądrość ludzkości co jakiś czas przepada na setki lat. Czy może to też jest jakaś mądrość natury/czasu/wszechświata?

    OdpowiedzUsuń