Strony
▼
sobota, 28 grudnia 2019
MIŁOŚĆ. O chłopcu, który spotkał dziewczynkę…
Mężczyzna spotyka kobietę, porywa ich wzajemna fascynacja. Początek pięknej historii. Czy koniec też przypomina bajkę, a oni żyją długo i szczęśliwie? Niestety, ostatnimi czasy, z bajek realizują się zwykle tylko pierwsze akapity. Mija zauroczenie, marzenia pryskają jak bańki mydlane, a księżniczka z księciem pozostają rozczarowani, z pretensjami lub poczuciem winy. „To znów nie ten, nie ta” – myślimy, rozchodząc się. Czekamy na kolejny obiekt chwilowej adoracji. Taki scenariusz jest coraz częstszy, szczególnie dla pokolenia współczesnych 20- i 30-to latków. Co się wydarzyło w opisanej historii? Otóż nie mężczyzna spotkał kobietę, tylko chłopiec spotkał dziewczynkę. Spotkało się dwoje, którzy jeszcze nie dojrzeli do wspólnego tworzenia związku. Mogą się sobą jedynie zachwycić, a potem rozczarować. Nie przechodzą pomyślnie próby czasu.
Czego potrzebuje kobieta i mężczyzna, by mieli szansę zbudować dobrą relację miłości?
Nie da sąsiad ni sąsiadka tego, co da ojciec i matka…
W miłości jest kilka magicznych słów; jedno – bodajże najistotniejsze – to szacunek. Kiedy mówię „szanuję Cię jako mężczyznę, szanuję Cię jako kobietę ze wszystkim, co Twoje”, wówczas otwieram drzwi dla miłości. Na pozór proste i oczywiste. Niemniej, budowanie szacunku wobec partnera to potężny proces, nad którym zwykle pracujemy wiele lat.
Kiedy możemy szanować tego, kogo kochamy?
Wówczas, gdy sami szanujemy swoją płeć oraz wszystko, co jest nasze, czyli mówiąc szumnie - nasz los. Według Hellingera jest to możliwe tylko pod warunkiem posiadania dobrego nastawiania i szacunku do naszych rodziców. Niestety – na nic najwspanialsza partnerka o figurze modelki, na nic macho o uroku Roberta Redforda, na trwałą miłość nie mamy szans, gdy będziemy z niechęcią patrzeć na własną mamusię i tatusia.
Na czym polega potężny wpływ naszego stosunku do rodziców na tworzenie przez nas związków miłosnych?
Początek życia zarówno chłopca jak i dziewczynki pozostaje pod wyraźnym wpływem matki. Nawet współcześnie, gdy role wychowawcze ojca i matki często się „uśredniają”; tatusiowie kąpią, wyprowadzają na spacerki, a mamy działają w biznesie - nawet wówczas ta pierwsza, głęboka relacja z jedną osobą – matką – jest bazą kontaktu z ludźmi na całe życie. W życiu chłopca następuje moment, gdy powinien on wychodzić spod wpływów matki i przejść pod skrzydła ojca. Jeśli tego nie uczyni – ponieważ ojciec jest nieobecny lub matka jest niechętna takiemu procesowi, uważając ojca za niewłaściwego – wówczas chłopak nie zbuduje swojej męskości, pozostanie w „orbicie” kobiecości. Jak funkcjonuje taki mężczyzna? Na pierwszy rzut oka dla wielu kobiet to ideał – zwykle czuły (do pewnego momentu…), wrażliwy, rozumiejący, wie jak zadowolić kobietę, więc sprawdzi się jako cudowny kochanek. Mężczyzna taki potrzebuje kobiety, podobnie jak mały chłopiec potrzebuje matki. Szuka więc kobiet sprawiających wrażenie silnych, a takich w dzisiejszych czasach nie brakuje. Potrzebuje kobiety, ale nie może jej szanować, z całą jej kobiecą odmiennością. On po prostu tej kobiecej odmienności „nie czuje”, bo sam jest niejako kobiecy. Jednoczesne przyciąganie do kobiet idzie u niego w parze z chęcią ucieczki, bo intuicyjnie wie, czym grozi pozostanie „pod skrzydłami mamusi”. Problem w tym, że nie wie, dokąd ma uciec, w efekcie często ucieka do kolejnej kochanki… Dawniej istniały rozmaite rytuały inicjacyjne ułatwiające mężczyźnie ruch w kierunku tego, co męskie. Dziś pozostaje posłuchanie Hellingera – by nauczyć się być mężczyzną, trzeba psychicznie zbliżyć się do własnego ojca, uznać, że to „ok. facet” i czerpać z niego pełnymi garściami. Według Hellingera – mężczyzna tylko rezygnując z tego, co w nim kobiece może nawiązać trwałą relację z kobietą. Przyjmuje on wówczas kobietę jako dar i ma dla tego daru i dla kobiety szacunek.
A jak sprawa wygląda z dziewczynkami?
Hellinger bliski jest Freudowi mówiąc, że dziewczynki początkowo podobnie jak chłopcy są w przestrzeni wpływu matki, jednocześnie odczuwają fascynację męskością, którą prezentuje ojciec. Jeżeli córka pozostanie pod urokiem swojego ojca, wówczas będzie funkcjonowała jako „córeczka tatusia”, dobrze będzie czuła się jako kochanka, ale nie jako kobieta. By stać się kobietą, dziewczyna musi ponownie zwrócić się ku swojej matce, niejako „pochylić głowę” przed matką – wówczas będzie szanowała to, co kobiece, a jednocześnie będzie szukała mężczyzny jako swojego „dopełnienia”.
Pożegnanie księcia i księżniczki czyli zakochanie jest ślepe, miłość ma otwarte oczy…
Paradoksalnie powrót kobiety do matki i mężczyzny do ojca otwiera nam bramę do stania się dojrzałymi partnerami. By być dojrzałym, najpierw trzeba się poczuć dzieckiem. Niby to proste i banalne, ale ilu z nas czuje się lepszymi od swoich rodziców? Ilu z nas pomieszały się role i zatraciliśmy poczucie „kto w tym układzie jest mądrzejszy i większy”? Ilu z nas ciągle mniej lub bardziej świadomie niesie dziecięcą potrzebę, by „uratować” swoich rodziców, bo na przykład byli smutni lub chcieli odejść? W ten sposób również stawiamy się ponad nimi, zamykamy się na strumień płynący od rodziców. „Rzeka nigdy nie płynie pod górę” mówi Hellinger. Rodzice dają, a dzieci biorą. Nieporządek wkrada się, gdy dzieje się na odwrót.
Dla uczestników warsztatów hellingerowskich zaskakującą ulgą jest powrót na dobre dla nich miejsce w rodzinie – poczucie się w pełni córką swojej matki, i synem swojego ojca. Dopiero z takiego punktu czują, że mogą ruszyć „na spotkanie miłości”.
Co ciekawe - nie trzeba wówczas szukać księcia i księżniczki z bajki. „Tylko ty jedyny…” – słychać w romantycznych piosenkach i wierszach. Z tym śpiewem na ustach „mamisynkowie” i „córeczki tatusia” nieustannie poszukują ideałów, którzy wreszcie zaspokoiliby ich dziecięce marzenie o totalnym ukojeniu. Dojrzali kobieta i mężczyzna wiedzą, że partner nie musi być idealny. Nie jest po to, by spełniać dziecięce marzenia o arkadii. Patrzą na partnera ze wszystkimi jego zaletami, wadami i uwarunkowaniami. Gdy wychodzi się z postawy szacunku wobec tego, co w drugim człowieku inne, wówczas okazuje się że tak naprawdę każdy jest „wystarczająco dobry”…
Hellinger mówi o miłości od pierwszego i drugiego wejrzenia. Pierwsza jest fascynacją, powrotem do uczucia dziecka, znajdującego pełnię zaspokojenia przy piersi i u boku matki. Wszyscy zakochując się, mylimy obiekt naszych uczuć z matką – twierdzi Hellinger. Wierzymy, że wreszcie znalazł się ktoś, kto nas uszczęśliwi. Gdy już zorientujemy się, że to niemożliwe… wówczas mamy szansę na miłość od drugiego wejrzenia. Możemy teraz pokochać nie ideał, ale konkretnego człowieka. Ta miłość może trwać i rozwijać się.
Równowaga w związku czyli balans na cienkiej linie…
Etap zakochania mamy już za sobą, nadal szukając odpowiedzi na pytanie „co czyni miłość szczęśliwą” dochodzimy do tematu potrzebnej równowagi. W czym pomiędzy mężczyzną i kobietą musi być zachowana równowaga, by mogli stworzyć udany związek?
Po pierwsze w dawaniu i braniu. By związek był udany, muszę zarówno dawać jak i brać. Ruch ten dotyczy rozmaitych sfer życia; materialnej i emocjonalnej. Wyobraźmy sobie partnera inwestującego w rozwój swojej „drugiej połowy” – na przykład w postaci finansowania wykształcenia. Jeżeli finansowany partner w jakiejś formie nie odda współpartnerowi włożonego w siebie nakładu, wówczas będzie czuł obciążenie tym co dostał. Ten ciężar może być na tyle dotkliwy, że obdarowany będzie chciał odejść.
Inna sytuacja dotyczy oczekiwań, stojących za romantycznymi wyznaniami „bez ciebie nie mogę żyć”, „jeśli odejdziesz, moje życie straci sens…”. Początkowo takie zdania miło łechcą ego, z czasem stają się obciążeniem nie do zniesienia. Bo któż może drugiemu dać sens życia? Jest to zadanie dla rodziców małego dziecka; to oni mają dać poczucie bezpieczeństwa, sensowności istnienia na świecie i nadziei. Oczekiwanie zaspokojenia tych potrzeb w partnerstwie jest nieadekwatne. Partner, na którego barki złoży się tak wiele, prawdopodobnie po jakimś czasie „odmówi współpracy”.
Podobna równowaga potrzebna jest w życiu seksualnym pary; trudno jest utrzymać związek, w którym pożądanie leży tylko lub głównie po stronie jednego z partnerów. Musi on wówczas „prosić”, jest na słabszej pozycji, a drugi może go zawsze odrzucić nie ponosząc ryzyka.
Dynamika dawania i brania dotyczy również wyrządzonych krzywd. Jeżeli w partnerstwie doznaliśmy jakiegoś zranienia, na przykład partner nas zdradził, zrobił jakichś ruch wymierzony przeciwko nam, wówczas aby przywrócić spokój, my również powinniśmy wyrządzić mu jakiś rodzaj krzywdy. Wielu to oburza. A gdzie nadstawianie drugiego policzka? Gdzie wybaczanie? Według Hellingera wybaczając stawiam się na pozycji „ponad” tym, któremu „odpuszczam winy”. Jestem wówczas silniejszy i dominujący, co często tylko wypełnia cyrkularną dynamikę kata i ofiary. Tymczasem każdy musi swoją odpowiedzialność ponieść sam. Prośba „wybacz mi” jest próbą „pójścia na skróty”. Wybaczenie nic nie załatwia, daje tylko pozory spokoju. To, co można zrobić, to powiedzieć z głębi serca „przykro mi, że tak się stało”. I pozwolić, żeby partner również miał prawo do swojej „małej zemsty” za doznane przykrości. Wówczas ma szansę nastąpić równowaga.
Hellinger bardzo pięknie i prosto opisał dynamikę dobrego dawania i brania w związku. Gdy otrzymuję coś dobrego, mogę oddać odrobinę więcej i wówczas związek się rozwija. Gdy spotyka mnie coś złego ze strony partnera, dobrym wyjściem jest oddać to złe, ale w dawce mniejszej. Wówczas dobro się rozwija, zło maleje, a szansa na udany związek znacznie rośnie.
Oprócz dawania i brania równowaga potrzebna jest też w innych obszarach. Na przykład, gdy jeden z partnerów próbuje wychowywać drugiego, czyli wchodzi w role właściwą rodzicom – wówczas zaburza się harmonia w związku.
Równowaga potrzebna jest także w uznaniu ważności rodzin, z których pochodzą partnerzy. Gdy w związku mówi się „moja rodzina jest lepsza”, bo bogatsza, mądrzejsza czy mająca jakąkolwiek inną przewagę, wówczas niszczy się związek. Para musi po pierwsze uznać, że obie rodziny pochodzenia – jakąkolwiek trudną czy pomieszaną historię niosą - są po prostu równie dobre. Po drugie dostrzec wzorce i przekonania wyniesione z domów, a następnie na tej bazie w partnerstwie budować własne modele. Często to istna droga przez ciernie; bo czy na wigilię ma być barszcz, czy grzybowa? W końcu gotujemy zupę rybną i w niej odnajdujemy własny przepis na szczęście.
Więź czyli siła alkowy.
„Nie mogę uwierzyć, że moja dawna miłość ma takie znaczenie…” mówi zadziwiony Jan, patrząc na ustawienie swojej rodziny. Przyszedł na warsztaty z powodu kłopotów z dorastającą córką. Reprezentantka jego córki ciągle patrzy w kierunku reprezentantki pierwszej wielkiej miłości Jana, kobiety, z którą ostatecznie się rozstał, a później poznał swoją żonę. Córka i „pierwsza miłość” są ze sobą nieświadomie związane. Dlatego córce tak trudno jest odnaleźć miejsce przy własnej matce, a w efekcie swoje miejsce w życiu.
Skąd taki zadziwiający obraz?
Hellinger w praktyce ustawień odkrył znaczenie relacji tworzącej się między mężczyzną i kobietą gdy następuje pomiędzy nimi zbliżenie seksualne. Nazwał ją więzią. W tym sensie każdy akt seksualny jest „wiążący”, ma on istotne znaczenie dla naszej duszy, a partner seksualny na trwałe wpisuje się w nasze życie. Możemy się z nim rozstać, możemy o nim zapomnieć, możemy go nawet znienawidzić, niemniej na głębokim poziomie zawsze pozostaniemy związani. Każda kolejna więź ma słabszą siłę, ta „któraś z kolei” nigdy nie będzie miała mocy pierwszej, co nie znaczy, że miłość w kolejnym związku nie może być głębsza i dojrzalsza. Chodzi to o pewien rodzaj biologiczno- duchowego powiązania, które w swojej istocie przekracza nawet nasze zdolności pojmowania.
Stąd tak istotne jest zrobienie „porządku” w naszych sercach z poprzednimi związkami.
W swoim ustawieniu Jan ze łzami w oczach patrzył na reprezentantkę Zofii, swojej pierwszej miłości, potem powoli wypowiedział słowa „szkoda, że nam się nie udało”, po chwili dodał „biorę część mojej odpowiedzialności za to, że nam nie wyszło, twoją pozostawiam przy tobie”. Teraz mógł popatrzeć na reprezentantkę swojej aktualnej żony, miał poczucie, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu, jakby jej obraz wcześniej był przysłonięty przez niezałatwioną historię. „Dziękuję, że czekałaś” - powiedział z miłością do żony. Teraz wreszcie był w pełni obecny, a ich córka Karolina mogła znaleźć dobre miejsce obok swoich rodziców.
Jabłka pod jabłonią.
Czy Karolina miałaby szansę na udany związek, gdyby jej ojciec nie zrobił „porządku” w swoich spawach sercowych? Prawdopodobnie, będąc głęboko związaną z pierwszą miłością ojca, chętnie wybierałaby role nieszczęśliwych kochanek. Karolina gdzieś w głębi serca czuła bliskość z Zofią, choć nigdy jej nie poznała, widziała tylko jakieś ukrywane na dnie albumu zdjęcie, od babci usłyszała kilka informacji. Temat należał do tabu. Takie wiążą nas najbardziej.
Ustawienia pozwalają rozwikłać pogmatwane losy. Pokazują, czyje historie osób w rodzinie dźwigamy i z kim jesteśmy nieświadomie związani; z dziadkiem, który zginął na wojnie, z wcześnie zmarłym dzieckiem lub z ciocią, która jako Żydówka nigdy nie odnalazła swojego miejsca w rodzinie. Ile osób, tyle historii. Jesteśmy dziećmi naszych rodzin i całkowicie nieświadomie z miłości do naszych najbliższych chcemy „ratować” i „naprawiać” to, co było trudne. Powtarza się prawidłowość dotycząca „recepty na szczęście” - żyć swoim życiem i stworzyć udany związek możemy zajmując przynależne nam, własne miejsce w rodzinie. By je uzyskać musimy pożegnać się w naszym sercu z przodkami, przestać „dźwigać ich los”, a tym samym mieć dla nich prawdziwy szacunek.
Wtedy możemy żyć „pełnią życia”. Wybór należy do nas…
Autor: Agnieszka Gąsierkiewicz
artykuł opublikowany w cyklu trzech artykułów w miesięczniku SZAMAN, nr.11.2009, 12.2009, 01.2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz